05.02.2011
Podróż na Nordkapp. Finlandia dzień trzeci.
Pobudka wcześnie rano.Noc spędzona w okolicy stacji benzynowej daje szanse na nie tylko na wypicie kawy bez specjalnego wysiłku, ale również na osuszenie i wypastowanie butów.
Zwijam graty jeszcze tylko przygotowanie termosu herbaty i w drogę.
Ruch na drodze w miarę niewielki. Asfalt pokryty warstwa lodu gdzieniegdzie poprzecieranego przez kolce opon, do tego warstewka śnieżnego puchu. Przy temperaturze -15 niema większego problemu z mokrymi ciuchami, z pod tirów nie wylatuje juz warstwa błota mogąca przewrócić motocyklistę, co nie znaczy, że można zmniejszyć czujność. Wyprzedzający tir pozostawia za sobą ścianę śniegu, widoczność spada do kilku metrów. To, co unosi się z drogi tak naprawdę nie jest samym śniegiem, ale mieszanką śniegu i lodu zdartego z drogi przez kolce opon. Tak wiec po za utrata widoczności w promocji dostajemy porcje zmielonego lodu, który ładuje się prosto do kasku.
Niestety jazda z zamkniętym kaskiem nie wchodzi praktycznie w grę, zamarzająca szyba szybko przypomina nam, ze wentylacja w kasku jest niezbędna. Ta sama wentylacja sprawia, że przy temperaturze -20 zaczynamy zastanawiać się nad każdym mrugnięciem powiek. Pęd powietrza i zawarte w nim drobiny powodują łzawienie oczu, a temperatura sprawia ze łzy zamarzają na rzęsach i często trafia się, że mamy problem z otwarciem oczu- pól biedy jak przyblokuje tylko jedno przy dwóch już zaczyna rosnąć ciśnienie, a uciekające ułamki sekund, bo z reguły tyle zajmuje ponowne otwarcie sprawiają, że zaczynamy mrugać na przemian to jednym to drugim okiem.
Życie

Zgubiłem wątek już do tematu wracam...
Tak wiec zapowiadał się piękny w miarę słoneczny dzien. Do Rovaniemi jakieś 70 km, czyli coś kolo godziny jazdy. Będąc w takim miejscu nie wypada nie zajechać do Świętego Mikołaja.
Ale po kolei...
Objazd Rovaniemi zacząłem od wizyty na stacji benzynowej. Szybka kawa na rozgrzewkę zmiana skarpetek i krótka rozmowa z panią ze stacji. Okazało się, iż jej syn interesuje się motocyklami wiec koniecznie chciała zrobić zdjęcie mojej tenery. Stwierdziła, ze jest to pierwszy motocykl, jaki widzi tej zimy na drodze. Powiedziała mi, że w Rovaniemi są dwa kluby motocyklowe do jednego z nich nawet dala mi adres, niestety nikogo tam nie zastałem. Udało mi się jeszcze wypytać o drogę do świętego.
Wizyta u Mikołaja rozpoczęła się od gleby na dojazdówce. Niestety głęboka koleina zakryta śniegiem zaskoczyła mnie na tyle ze nie opanowałem moto. Na szczęście prędkość była na tyle niewielka, że poza lekkim przygięciem kufra nic się nie stało. Niestety nawigacja miała mniej szczęścia pękł wyświetlacz tak, więc od tej pory podróżuje na ślepo. Mróz zabił linki od speedo i obrotomierza jeszcze w Niemczech.

Dotarłem do wioski brodacza. Szybki rekonesans. Okazało się, że to właśnie tutaj przebiega granica koła podbiegunowego. Parę zdjątek na chacie u świętego, niestety z gospodarzem pogadać się nie udało, bo akurat uciął sobie poobiednia drzemkę, a mój harmonogram nie przewidywał dwugodzinnego postoju.

Korzystając z nieobecności bosa
Pozwoliłem sobie cyknąć kilka fotek w jego limuzynie i jedynie napęd był nieco zdziwiony, bo coprawda driver był w biało-czerwonym kubraku, ale na plecach zamiast wora z prezentami miał katanę z trupia czachą, a zamiast brody kask- no cóż takie czasy...

Z wioski brodacza jazda przebiegała juz raczej spokojnie. Było tylko coraz zimniej. Przejechałem kilkadziesiąt kilometrów, kolejna przerwa na kawę i tym razem cos na ząb. Zjeżdżam na przydrożną benzyniarnię i przed kafeją widzę zaparkowane kilkanaście maszyn. Tankuje podjeżdżam do nich i...
ubiorem niby pasuję do reszty - kask rękawice, ale moto nie bardzo...

Dwusuwowe skuterozy chciałoby się powiedzieć z pogardą tyle, że każda z nich ponad 100KM…
Tak snowmobile one są tutaj u siebie, a ja? ...
To dało do myślenia.

Po kolacji rzut oka na mapę następna miejscowość 160 kilometrów dam rade - chyba dam - przyglądający mi się z uśmiechem tubylec widząc, którą cześć mapy analizuje spoważniał – „tam dzisiaj będzie bardzo zimno” - powiedział - okolice jezior w Inari (Anari) ma być -30 bądź więcej. Na Anari wypadał mój kolejny postój, tyle, że do Anari było jeszcze 230 kilometrów.
Było już ciemno przez kolejne kilometry mijam tylko samotne zabudowania i co jakiś czas automatyczna stacje benzynowa. Przejechałem koło setki minąłem dwa może trzy przydrożne bary - wszystko pozamykane, zero szansy na ogrzanie przemarzniętych nóg. Nie wytrzymam. Widzę oświetlony kawałek drogi. Zatoczka i znaczek baru - kolejny zamknięty. Zatrzymuje moto wizyta w toalecie w krzakach, 10 minut biegania w te i we w te. Policjanci z przejeżdżającego radiowozu pozdrawiają mnie ze współczuciem i zdziwieniem. Dobra nogi odmarzły, czucie w palcach lewej ręki wraca, można jechać. Po godzinie dojeżdżam do miejscowości Ivalo. Większe miasteczko wreszcie otwarty jakiś bar. przerwa na kolacje jest 10 wieczorem. Jakąś godzinę zajęło mi odmrożenie i naładowanie wewnętrznych baterii. Znowu analiza mapy. Do Anari zostało 40 km do Nordkapp coś około 400. Trudna decyzja termometr za oknem pokazuje -26 w centrum miasteczka, co jest dalej??
Zostać na noc czy jechać??
400 kilometrów z okładem - na strzał przez granice może być za ciężko - decyzja zapadła jadę do Anari.
Przejeżdżam kilka set metrów przede mną rondo i drogowskaz: w lewo szpital prosto Utsioki w prawo Murmańsk to robi wrażenie...

Ostatnie 40 km minęło mi w takim tempie ze nawet się nie obejrzałem.
Kolo 12 zatrzymuje się przed hotelem Anari - jeszcze otwarte. Szybkie pytanie o pozwolenie rozstawienia namiotu na pobliskim polu i juz po parunastu minutach mogłem się napić piwa pierwszy raz od tygodnia...

Chwile przed zamknięciem pani z baru-recepcji pyta czy aby napewno nie chcę pokoju. Wielki wskaźnik na ścianie hotelu pokazywał -32 stopnie.
Jest koło pierwszej w nocy czas iść do namiotu. Jutro pobudka wcześnie rano. Ostatni odcinek raczej nie będzie łatwy.
C.D.N